Sobota 2 kwietnia godzina 7 rano. Stoimy z Krzyśkiem przy wejściu do doliny Kościeliskiej, silny, mroźny spływ smaga nas po twarzach. Na ten dzień czekaliśmy ponad 3 miesiące śledząc codziennie prognozy pogody. Jest bezchmurne niebo i tak ma być przez cały dzień, dzięki wyżowi, którego centrum jest dzisiaj w zachodniej Słowacji.
Wcześniej zdarzały się podobne warunki pogodowe, ale w Tatrach było zbyt dużo śniegu i w związku z tym zbyt duże prawdopodobieństwo zejścia lawin. Natomiast teraz śnieg jest twardy i zleżały, więc w naszym ekwipunku obok aparatów i kamery znalazły się również raki i kijki. Krzysiek ma za sobą wiele wspaniałych wysokogórskich zlotów na paralotni min. Elbrus na Kaukazie, Kilimandżaro w Środkowej Afryce, wulkany na Atakamie, Rysy, zaliczył kiedyś również zlot z Bystrej, który jest celem naszej dzisiejszej wyprawy. Dla mnie to ogromne wyzwanie, jestem świeżo upieczonym glajciarzem (niecałe 2 lata) i nie ukrywam, że momentami mam stracha zwłaszcza, że nie mamy dzisiaj ani zapasów ani porządnych uprzęży z protektorami tylko szkolne dechy. Ale nic to, chęć pokonania Bystrej (2250 m n.p.m.) - najwyższego szczytu Tatr Zachodnich - jest silniejsza od strachu.
Więc ruszamy… po półtorej godzinie docieramy do schroniska Ornak, skąd mamy przepiękny widok na dolinę Pyszniańską a w głębi masyw Błyszcza i Bystrej - naszego celu. W schronisku chwila na herbatę i kanapki. W dalszej perspektywie mamy żmudne długie podejście na Ornak, a dalej granią Ornaka przez Raczkową Przełęcz na wierzchołek Bystrej. O godzinie 15-stej, po 8 godzinach podejścia, stoimy wyczerpani na szczycie. Na tej wysokości niestety jest już wiatr ok. 2-3 m/s od wschodu. Nie byłby to żaden problem gdyby nie bardzo strome wschodnie zbocze praktycznie uniemożliwiające start. Bierzemy pod uwagę start alpejką, ale jest zbyt niebezpieczny dla mnie, ponieważ wymaga absolutnej perfekcji, jakikolwiek błąd nie wchodzi w rachubę. Postanowiliśmy poczekać aż wiatr osłabnie i wystartować na zawietrznej w kierunku zachodnim. Ja mam już dość, poparzony słońcem wyglądam jak Indianin, Krzysiek zahartowany jakoś mniej spieczony. Start na zawietrznej! Dla mnie brzmi to jak samobójstwo - (widocznie naczytałem się za dużo fachowej prasy). Krzysiek uspokaja mnie i tłumaczy, że przy tej sile wiatru możemy sobie na taki numer pozwolić.
- Ale ty startujesz pierwszy! – powiedziałem. I tak ok. godziny 17-tej stoimy podpięci do glajtów: Dudzinek do swojej nowej konstrukcji Lothse a ja do Chinooka II. Zgodnie z planem Krzysiek startuje pierwszy, kilka kroków i jest w powietrzu. Dosyć szybko, bo z wiatrem odlatuje od zbocza, po czym zakręca w prawo w kierunku północnym nad dolinę Kościeliską.
Po paru sekundach ja wykonuje dokładnie to samo, lecę za nim ok. 100 m. oczywiście po drodze nie mamy żadnych noszeń - cały czas w dół. Pod nami wspaniały widok na dolinę Pyszniańską, po lewej stronie grań Ornaku, po której niedawno z trudem pięliśmy się w górę. Teraz spokojnie lecimy na przód. W planie mamy kilka lądowisk, wybór zależeć będzie od doskonałości naszych skrzydeł. Ja mam glajta sportowego, natomiast Krzysztof leci na lekkim, górsko–szkolnym glajcie, o niezbyt dużym wydłużeniu, toteż po kilku minutach lecę wyraźnie wyżej. I jest pięknie, choć raz mam nad Gazdą „przewagę”. W między czasie borykam się z aparatem fotograficznym i kamerą video umieszczoną na głowie. Krzysiek już wylądował, ja mam spory zapas wysokości, jednak decyduję się lądować tam gdzie on. Po kilku minutach ląduję precyzyjnie na polanie Smytniej nieopodal schroniska na Ornaku.
Pakujemy nasze szmatki i ze wzruszeniem wspominamy „nie łatwy” dzień. Po drodze mijamy kapliczkę z Matką Boską której w duchu dziękujemy. Postanowiliśmy dedykować nasz zlot papieżowi Janowi Pawłowi II, który niestety zmarł kilka godzin później.
Wojtek Wojas